sobota, 16 października 2010

Rosi Sunya: O wegetarianiźmie i polowaniu

Rosi Sunya Kjolhede • O polowaniu i wegetarianiźmie

Z Rosi rozmawia Zenon Kruczyński. Wywiad ukazał się w jego książce "Farba znaczy krew" do kupienia u nas w sklepiku. Rozmowa z tej książki jest publikowana za zgodą autora!


Zenek: Rosi, nasza rozmowa będzie dotyczyła przede wszystkim mężczyzn, bo to właśnie oni polują, czyli zabijają dzikie zwierzęta dla hobby. Ale kobiety też czasami strzelają i zabijają. Widziałem niedawno w reportażu prasowym zdjęcia takich kobiet. Jedna z nich myśliwskim nożem patroszy sarnę - ma dłonie we krwi. Na tych zdjęciach wyglądają na zadowolone z tego, co robią. 

Rosi: Tak, ale to znacznie rzadsze, nieprawdaż?

Tak, to prawda. Kobiety rzadko zabijają zwierzęta, lecz jako żony myśliwych, zazwyczaj wspierają  swoich mężów. Polowanie pochłania wiele czasu, energii i środków materialnych – jest to sprawa tak poważna, że musi być uwzględniona w życiu całej rodziny. Gdy oprawiałem w domu dzika, mój syn mi pomagał, trzymając go za nogi gdy skórowałem i dzieliłem jego ciało na części. Moja córka wchodząc do kuchni zasłaniała oczy, coś tam brała i wychodziła. Ale nigdy nie protestowała, tak samo mój syn i żona. Ja także od najmłodszych lat uczestniczyłem w tym wszystkim razem z moim ojcem, ponieważ „tak się robi”. Tylko w Polsce poluje ponad sto tysięcy myśliwych. 

Na co tak naprawdę ci ludzie polują? Czego  w gruncie rzeczy chcą, czego szukają? Z jednej strony mamy tu kwestię władzy, poczucia boskiej wszechmocy, które pozwala odbierać życie. Oczywiście zabójcy mogą niestety tylko zabijać, nie potrafią niczemu przywrócić życia. Jest to bardzo ograniczony i destruktywny rodzaj władzy. Bez wątpienia jest w tym także element bratania się mężczyzn – jeździłeś z ojcem na polowania i był to dla was ważny wspólnie spędzony czas. Ale i polowanie i łowienie ryb niewątpliwie bierze się też z potrzeby utrzymywania więzi z przyrodą. Wydaje mi się, że w człowieku istnieje silny pierwotny impuls, głęboka potrzeba, aby mieć ściślejszy kontakt z dziką przyrodą, z dzikością. Również silne dążenie do aktywnego uczestniczenia w czymś bardzo realnym, czymś, co odbieramy jako znacznie realniejsze niż te wszystkie „przyziemne” domowe obowiązki i uciążliwe zajęcia, które wydają się pochłaniać tyle naszego czasu i energii. Może polując, ludzie odnajdują coś bardziej namacalnego, realnego: drzewa i błoto, krew i śmierć. Może stanowi to też pewnego rodzaju doświadczenie inicjacyjne – coś, czego bardzo brakuje naszemu współczesnemu zachodniemu światu. Co więcej, całe nasze uwarunkowanie, któremu podlegamy, cała otaczająca nas przemoc i nadal dość silny ideał macho – wszystko to prowadzi do myślistwa, do bezsensownego zabijania zwierząt. Sądzę jednak, że pod tym wszystkim kryje się coś głębszego. Czego tak naprawdę ci ludzie szukają – w takich surowych, pierwotnych warunkach, wśród istot zamieszkujących tamte obszary? To zupełnie inne środowisko, inny sposób bycia niż w naszym znajomym, ludzkim, codziennym świecie. Można powiedzieć, że myśliwi w ten sposób niszczą to, co jest „obce”, co jest na zewnątrz nich, coś dzikiego i nieokiełznanego. Ale sięgając jeszcze głębiej, sądzę, że ludzie próbują nawiązać z czymś kontakt, czymś naprawdę istotnym. Nie wiedzą jednak, czego szukają, a tym bardziej, jak skupić się na znalezieniu tego.
Znasz pewnie Dziesięć Obrazków Pasterskich, tradycyjne ryciny przedstawiające etapy rozwoju duchowego w zen. Pięć pierwszych obrazków pokazuje, jak człowiek szuka, podąża za śladami, tropi. To jest rodzaj polowania na coś, o czym nie wiadomo nawet, czym tak naprawdę jest. To jakiś zew – coś nas wzywa, i oczywiście ten człowiek podąża tym tropem, szuka, ale na końcu nie zabija wołu, tylko wraca z szerokim uśmiechem na twarzy, jadąc na nim i grając na flecie. To oczywiście zupełnie inny obraz niż scena przedstawiająca myśliwego oprawiającego zabitego jelenia. A jednak może istnieje tu pewien związek. Przypuszczalnie wszystkie istoty, wszyscy ludzie słyszą ten zew, ale nie bardzo wiedzą, co ich wzywa. Nie rozpoznają tego. To doprowadza nas do starego pytania: „Czego tak naprawdę ludzie szukają?”. Polowanie może stanowić wyraz tych głębszych poszukiwań czegoś niewyrażalnego – własnej pierwotnej Natury… Może to też być nieświadoma próba poradzenia sobie z nieuniknionym faktem śmierci, z lękiem przed własną śmiercią – a może nawet próba pokonania samej Śmierci. 

Gdybym był osobą, która niewiele wie o polowaniu i zastanawia się nad tym, czy polować czy nie,  to podobałoby mi się, jak to określiłaś, eksplorowanie dzikiej przyrody, i to, że idę za jakąś swoją tęsknotę, zewem, i że bratam się z mężczyznami. Powiedziałbym też, że nie wszystkie wartości macho są wartościami od których bym stronił, a powagi mojej decyzji przydałby fakt, że mierzę się ze sprawą śmierci. Jest wielce prawdopodobne, że podjąłbym decyzję: „To fantastyczne, tego właśnie szukałem, idę polować!”

Szkoda by było, gdyby ktoś tak zareagował.

W tej chwili czuję się zachęcony.

To jeszcze chwilę poczekaj. Pytałeś, co moim zdaniem stoi za tym impulsem, za chęcią polowania. Uważam, że do tego rodzaju działania popycha nas w gruncie rzeczy głęboka tęsknota, która każe nam czegoś szukać – czegoś mogącego zapełnić tę dziurę niezaspokojenia, które stopniowo trawi naszego ducha. Budda nazwał to „dukkha” – cierpieniem lub niezaspokojeniem. Większość ludzi stara się zapełnić tę dziurę najróżniejszymi rzeczami zewnętrznymi. Nasza kultura jest tak nastawiona na konsumpcję, na różne trywialne dążenia, że możliwość wyrwania się z tego wszystkiego na łono przyrody i bliższy kontakt z nią jest dla wielu osób wielką ulgą. Problem polega na tym, że zabijając zwierzęta, w dużym stopniu zabijamy też siebie. Po prostu! Na głębokim poziomie zabijamy samych siebie, niszcząc pełen współczucia i wrażliwości rdzeń własnej istoty, zamiast go wzmacniać. Gdy byłam jeszcze dzieckiem, było dla mnie zupełnie niezrozumiałe, dlaczego ludzie polują. Zdawało mi się to nie do pojęcia. Ważne wydają się jednak próby zrozumienia, co ludzi ciągnie do tego rodzaju zabijania. Wykopaliśmy bowiem między sobą a zwierzętami wielką przepaść, mimo że ściśle rzecz biorąc, sami nimi jesteśmy. To zabijanie dla sportu świadczy o ogromnej ignorancji i niechęci do tego, by jakoś ogarnąć świat zwierząt i rozpoznać w nich siebie: żywe, czujące istoty, które mają prawo istnieć i funkcjonować zgodnie z prawami własnej natury.

Czytałam o tym, że w Australii niektórzy „cywilizowani” europejscy osadnicy jeździli kiedyś całymi rodzinami na pikniki. Mężczyźni podczas takich pikników ruszali w busz i polowali na Aborygenów. To był ich sport – polowanie na istoty ludzkie i zabijanie ich. Traktowali ludzi jak przedmioty, jak zwierzęta, do których strzela się „dla zabawy”. Przemoc i okrucieństwo przybierają różne formy, a granica oddzielająca ludzi od zwierząt nie zawsze jest taka wyraźna.

Pomyślałem o holocauście.

Wszystko to ma na celu danie do zrozumienia, że „te istoty nie są nami”. Nie są ludźmi, nie liczą się, więc możemy z nimi robić, co zechcemy. Faktycznie przywodzi to na myśl czasy, gdy mawiano, że „Żydzi nie są ludźmi”. Odczłowieczanie innych, odmawianie im człowieczeństwa jest jednym z elementów strategii wojennej – potem zaczyna się zabijanie. To dzieje się nieustannie. Najpierw dystansujemy się i wywyższamy ponad naszego przeciwnika, naszego wroga, a wtedy nieistotne staje się to, co mu zrobimy. Początków takiej postawy można doszukać się w najdawniejszych czasach – już w „Księdze Rodzaju” powierzono człowiekowi świat zwierząt, świat pozaludzki, aby nad nim panował i robił z nim, co zechce. Odpowiada to mniemaniu wielu ludzi, że zwierzęta i inne istoty nie mają prawa do samoistnego bytu. To samo z drzewami – wielkimi starymi drzewami – w których dostrzegamy tylko wartość finansową i uważamy, że możemy robić z nimi, co zechcemy.
Gdybym był myśliwym, byłbym poruszony. Odpowiedziałbym, że „ja przecież tylko poluję – zabijam bażanty, jelenie i antylopy – a mówi się o mnie tak, jakbym był gotów zabijać ludzi”. Wśród inicjatorów holocaustu byli oczywiście również myśliwi, ale myśliwi są przecież wszędzie. 

Nie twierdzę, że myśliwi maja takie skłonności, ale fakty mówią, że tak bywało. Aborygeni w Australii to ludzie – mądry, pradawny lud – a polowano na nich jak na zwierzęta. To jest przykład wstrząsający, skrajny, ale tak się faktycznie działo. Ludzie cywilizowani też robią straszne rzeczy, a tak jak powiedziałeś wcześniej, ludzie polują, bo to jest społecznie akceptowane. Traktowanie zwierząt jak rzeczy, dawanie sobie prawa do zabijania ich, a potem pożerania – wszystko to zdaje się wypływać z założeń, na jakich opiera się nasza cywilizacja – w pewnym sensie zabijamy, zanim jeszcze zabijemy naprawdę. Zamiast dostrzegać w zwierzęciu piękno i cud, wielu ludzi dostrzega tylko coś, co można zastrzelić. A to znaczy, że utraciliśmy kontakt z pięknem i cudownością własnego wnętrza – nie tylko ze swoją zwierzęcą naturą, lecz również tą Prawdą, która ogarnia wszystko, która JEST wszystkim i wszystkimi.

Gdy zabije się pierwsze w życiu zwierzę, towarzyszą temu silne uczucia - trzęsą się nogi, ręce, pali się papierosa za papierosem, pije wódkę. Potem w nocy coś się śni. Określa się ten stan jako „myśliwskie emocje”, gdy tak naprawdę, to po prostu całe ciało w ten sposób mówi „Nie!”. Aby być w stanie zabić zwierzę, musimy coś zabić w sobie, ponieważ inaczej nie znieślibyśmy tego, co robimy. Z czasem przychodzi rutyna w zabijaniu i te silne reakcje słabną - ale nigdy nie mijają zupełnie. Czy mogłabyś powiedzieć więcej o tym, co takiego musimy zabić w sobie, żeby móc zabić inną istotę? 

Najpierw musimy zabić w sobie wrażliwość, głębokie poczucie więzi i jedności, współczucie i miłość. Bo jak można coś kochać i zmieść to coś z powierzchni ziemi, unicestwić? Chyba Gandhi powiedział, że ludzie nigdy nie będą w pełni ucywilizowani, dopóki nie przestaną zabijać i zjadać zwierząt. Może znasz też tę historię o tym, jak Gandhi pojechał do Wielkiej Brytanii, i tam jakiś reporter zapytał go, co sądzi o zachodniej cywilizacji. A on odparł, że to byłby bardzo dobry pomysł, gdyby coś takiego istniało jak „zachodnia cywilizacja”! Myślistwo, zabijanie i zjadanie zwierząt – jak to wpływa na cały organizm na każdym poziomie? Jak to wpływa na nasilenie przemocy w społeczeństwie? Może gdyby było tak, jak wśród Indian północnoamerykańskich, którzy przed polowaniem modlą się, składają ofiary i odprawiają rytuały wyrażające szacunek wobec zwierząt i poczucie wspólnoty z nimi, nie prowadziłoby to do takiego utwardzenia serca. Jeśli chodzi o ludzi, którzy po prostu biorą karabin i idą polować, to jakże by to mogło nie stępiać ich wrażliwości, nie umacniać ego, nie potęgować poczucia oddzielenia i wyższości. Zabijanie powoduje na świecie tyle bólu.

Myśliwi mówią niekiedy, że gdy chodzą na polowanie i zabijają zwierzęta, stają się przez to mniej agresywni w codziennym życiu. Ja to widzę inaczej. Zabijanie tylko wzmacnia, podsyca i utrzymuje ogień ukrytej agresji i złości. Zabijanie i to co ukryte w nas, wzajemnie się napędza.

Zgadzam się. Poza tym wiele badań pokazuje, że ludzie, którzy są okrutni wobec zwierząt, znacznie częściej są antyspołeczni i stosują przemoc wobec innych.

Myśliwi mają często okazję wyrwać się z tego. Gdy się zabija, wydarzają się te wszystkie straszne rzeczy, których wolelibyśmy uniknąć. Wystarczy wtedy otworzyć oczy, by zobaczyć te połamane kości, wybite śrutem zajęcze oko i zaszczute przez psy śmiertelnie ranne, słaniające się, skrwawione zwierzę, zobaczyć targnięcie ciała dobijanego ostatnią kulą. Ma się wówczas okazję, żeby natychmiast z tego zrezygnować! Tak się jednak nie dzieje, choć każdy myśliwy przeżywa tę sytuację wiele razy, wciąż i wciąż od nowa. Dlaczego tak trudno to zobaczyć?

Jeśli naprawdę głęboko, osobiście i bezpośrednio doświadczy się, że wszystko ze sobą się wiąże i przenika, to jak można wtedy pozbawić życia innej istoty, jeżeli nie jest to w jakiś sposób naprawdę konieczne? Jeśli ktoś zabija dla rozrywki, dla sportu, to w fundamentalnym sensie sam sobie wyrządza wielką krzywdę. Może za tego rodzaju przemocą kryje się jakaś wielka nienawiść do siebie samego? Tak naprawdę, każda z wielkich religii zakazuje zabijania, lecz większość (buddyzm stanowi tu wyjątek) nie obejmuje tym zakazem zwierząt. Ale ten antropocentryczny pogląd jest niebezpieczny dla ludzkiej psychiki. Wydaje się oczywiste, że jeśli jesteśmy gotowi polować, zabijać zwierzęta, prowadzić je masowo na rzeź, to łatwiej nam będzie zabijać ludzi. Mówi się, że gdy żołnierz pierwszy raz zabija człowieka, jest to okropne, odpychające, przerażające doświadczenie. Ale im bardziej się w to brnie, tym łatwiej jest zabijać. Czy można przypuszczać, że w przypadku zwierząt sytuacja jest aż tak odmienna? Wracając do holocaustu, nie chodzi tu oczywiście o sugestię, że ci ludzie bardzo przypominają nazistów – to byłoby straszne uproszczenie. Mając na uwadze te wszystkie piękne zwierzęta z błyszczącymi oczami – na przykład świnie, które są w gruncie rzeczy bardzo inteligentne i uczuciowe – i fakt, że całe ich miliony podlegają ubojowi, można by zapytać, jak coś takiego mogłoby być możliwe bez pewnego rodzaju wewnętrznego znieczulenia się, bez jakiegoś zobojętnienia. Co potem te znieczulone serca robią z naszym światem? Trzeba rozejrzeć się wokoło i zauważyć, co się z tym światem dzieje, zastanowić się, jak te wszystkie formy przemocy nawzajem na siebie oddziałują. Mówisz, że wystarczy szeroko otworzyć oczy, żeby to zauważyć. Jestem przekonana, że większość myśliwych tego właśnie nie jest w stanie zrobić. To jest okropne doświadczenie, więc wrażliwość na nie musi zostać stłumiona zaprzeczeniami i racjonalizacjami. Jakże by coś takiego mogło nie wpływać na każdy aspekt naszego życia?

Gdzie szukać nadziei? Myśliwi powtarzają: „ja tylko poluję”, inni mówią „ja tylko jem mięso”.

Spójrz na samego siebie! Jest nadzieja. Ty ją ucieleśniasz. Ludzie się zmieniają. Wracamy do siebie, do tego naturalnego poczucia łączności ze wszystkim, do zdolności kochania.

Przypomniał mi się film, który niedawno pokazano w polskiej telewizji. Nakręcono go ukrytą kamerą. Widać było niedobite, jeszcze żywe świnie z przeciętymi szyjami, które próbowały wydostać się z kadzi z wrzątkiem w której były zanurzane. To nie był jednorazowy epizod – jestem przekonany, że ten film mógł powstać, bo zdarzało się to wciąż i wciąż. I musi zdarzać się wszędzie, bez przerwy, we wszystkich rzeźniach świata. Nie ma od tego odwołania, bo tak właśnie wygląda zabijanie. A „technologicznie czyste” zabijanie jest tak straszne, że nie istnieje słowo, by wyrazić jak bardzo. Powiedz mi, czy jedząc mięso, uczestniczymy w tej kaźni, czy też nie?

Tu chodzi nie tylko o położenie zwierząt, lecz także o ludzi: czytałam, że  zawód rzeźnika to jedno z najbardziej niebezpiecznych zajęć. Wykonując je, ludzie często ulegają okaleczeniu, a nawet giną. Nie mogę jednak zapominać o tym, że ja też przez pierwszych osiemnaście lat życia jadłam mięso, i wtedy zupełnie tego nie kwestionowałam. Wszyscy wokół jedli mięso, i tak po prostu było.
To oczywiste, że jedząc mięso, mamy swój udział w zabijaniu. W pewnym sensie, jeżeli ktoś sam idzie na polowanie, zabija zwierzę i przechodzi przez ten cały nieprzyjemny proces rozbierania na części ciała, gotowania go itd., jest to uczciwsze podejście niż pójście do sklepu i kupienie opakowanego w folię mięsa do jedzenia. Jak powiedział Paul McCartney, jeden z Beatlesów, „gdyby rzeźnie miały szklane ściany, wszyscy byliby wegetarianami”. Gdyby ludzie naprawdę zobaczyli na własne oczy, co się dzieje, to ilu z nich jadłoby mięso? Jedząc mięso, uczestniczymy w tym w jeszcze inny sposób. Mianowicie wchłaniamy wszystkie te hormony, cały ten lęk i przerażenie, które nasycają tkanki zwierzęcia, gdy jest ono zabijane, i pozostają w mięsie. To wszystko przenika do krwiobiegu mięsożerców i staje się częścią ich ciał-umysłów. W ten sposób też przejawia się nasz ścisły udział w tym wszystkim. 

 „Gdyby rzeźnie miały szklane ściany, wszyscy byliby wegetarianami”. Cóż takiego nie pozwala nam zobaczyć, co naprawdę się dzieje, gdy kula przeszywa zwierzę i część wątroby z treścią jelitową wylatuje na trawę? Czego tak naprawdę nie chcemy zobaczyć? Tu nie ma żadnych ścian, nawet szklanych.

Któż chciałby otwarcie przyznać się przed samym sobą do tego, co właśnie opisałeś? Który myśliwy gotów jest w pełni zmierzyć się z bólem i okropnościami, do jakich prowadzą podejmowane przez niego – lub nią – działania? Aby to wyprzeć, umysł czym prędzej wypełnia się abstrakcjami, racjonalizacjami, trywializującymi problem myślami i wszelkiego rodzaju usprawiedliwieniami. Posługując się w ten sposób swoją starą, pozostającą w okowach nawyków świadomością, stajemy się ślepi i głusi. A wtedy te cudowne, tajemnicze istoty stają się czymś nudnym i bez życia – przeistaczają się w abstrakcje.

Kaczka po pekińsku.

Właśnie. Jeszcze zanim taka kaczka czy jeleń faktycznie zginą, już je uśmiercamy, nie dostrzegając w nich niepowtarzalnych, zadziwiających istot, które mają pragnienie – i prawo – by żyć.

Skoro nie chcemy, nie umiemy zobaczyć czegoś tak doniosłego i widzimy tylko porcję na talerzu lub trofeum, to czy w takim razie nasze życie też nie staje się abstrakcyjne? 

Oczywiście – kiedy udajemy wobec samych siebie i innych, że zabijanie innych istot jest czymś „normalnym”, że jest to „sport”, a ich życie nie ma znaczenia, to czy nie uśmiercamy w sobie czegoś żywotnego? Czy traktowanie w taki sposób zwierząt nie zasklepia naszych serc i nie zwiększa prawdopodobieństwa, że gotowi będziemy uczestniczyć również w przemocy wobec ludzi? R. D. Laing powiedział, że „normalni” ludzie zabili w ubiegłym wieku setki milionów innych „normalnych” ludzi. Gdyby nasze umysły nie były zamroczone abstrakcjami, musielibyśmy skonfrontować się z tym, co wyrządzamy zwierzętom, sobie nawzajem, powietrzu, którym oddychamy i wodzie, którą pijemy… Oczywiście nie chcemy dostrzec powagi naszej sytuacji, jest to zbyt bolesne. Całe gatunki żywych istot giną bezpowrotnie, ogromne pradawne lasy – płuca tej ziemi – są wycinane dla zysku. Wzbudza to zbyt wiele cierpienia i lęku, więc większość ludzi zamyka na to oczy i uszy, chroniąc się w ciasnym świecie własnych myśli i przyziemnych spraw, zamiast doświadczania życia bezpośrednio – stawiając czoło prawdzie o tym, co wyrządzamy sobie nawzajem i naszej planecie.

Dlaczego przestałaś jeść mięso?

Tak naprawdę nie jestem pewna. Miałam siedemnaście lub osiemnaście lat i byłam na pierwszym roku Uniwersytetu Michigan. Mieszkałam w akademiku i jadałam w tamtejszej stołówce. Dobrze pamiętam, kiedy przestałam jeść mięso – to była niedziela. W niedziele zazwyczaj podawano jakiś lepszy obiad, i owego dnia był akurat stek – rarytas dla wygłodniałych studentów. Zdjęłam talerz z tacy, postawiłam przed sobą na stole, spojrzałam na ten stek – i ku własnemu zaskoczeniu po prostu nie byłam w stanie go zjeść. Moi zaintrygowani przyjaciele chętnie mnie w tym wyręczyli.
Od tamtego czasu nie jadłam już ani mięsa, ani ryb. Nie znałam wtedy ani jednego wegetarianina i naprawdę nie mogłabym podać żadnego zrozumiałego powodu przejścia na wegetarianizm. Ale niemal od razu poczułam się lżejsza i zdrowsza: różne nękające mnie przez całe życie problemy z przemianą materii po prostu znikły. W końcu stało się najzupełniej oczywiste, że nie mogę już więcej jeść zwierząt – koniec, kropka. Nie chciałam w żaden sposób przyczyniać się do cierpienia na świecie. Wychowałam czwórkę dzieci, które od urodzenia były wegetarianami. I co ciekawe, żadne z nich nigdy nie chciało jeść mięsa. Co więcej, nigdy nie potrafiły zrozumieć, po co w ogóle ludzie mieliby zjadać zwierzęta.

Czy twoje dzieci wychowują tak samo swoje dzieci?

Mam tylko jedną wnuczkę i jest wegetarianką. Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy, gdy dziecko dorośnie. Może zechce jednak jeść mięso. Prawdę mówiąc, byłam trochę zdumiona, że wszystkie moje dzieci pozostały wegetarianami. 

Zdumiona? Dlaczego?

Wyobrażałam sobie, że mogą zechcieć poeksperymentować z jedzeniem mięsa. W końcu każde z nich ma własną karmę, własny sposób życia. No i wychowywały się w kulturze mięsożerców, pośród jedzących mięso rówieśników. Na większość nastolatków presja grupy rówieśniczej oddziałuje bardzo silnie.

Wyglądasz pięknie i zdrowo, nie jedząc mięsa. Twoje dzieci też nie jedzą mięsa. Czy sądzisz, że to jest możliwe dla wszystkich ludzi?

Nie narzucałabym tego nikomu. To musi przyjść od wewnątrz, nie od zewnątrz. Sądzę, że ludzie muszą dochodzić do tego samodzielnie. 

Pytałem raczej o fizjologię.

Nie wiem, co mogłoby komukolwiek uniemożliwiać zostanie wegetarianinem. Pochodzę z rodziny skandynawskiej, gdzie mięso zawsze było na stole dostępne. Ale jak już powiedziałam, gdy tylko przestałam je jeść, poczułam się lepiej. Mój nauczyciel, rosi Philip Kapleau, napisał książkę „Ochraniać wszelkie życie”, w której dosyć dogłębnie ten temat omawia. Sam był niezłomnym, zagorzałym wegetarianinem, ale mówił też, że nie powinniśmy zmuszać się do rezygnacji z mięsa, lecz pozwolić, żeby to ono z nas zrezygnowało. Poważnie rozważywszy wszystkie negatywne następstwa jedzenia mięsa, łącznie z tym, jak strasznie niedobrze odbija się to na środowisku naturalnym, sądzę jednak, że w sumie nie jest aż tak trudno z tego zrezygnować.

Ludzie bardzo przyzwyczaili się do jedzenia mięsa i wydaje im się, że muszą je jeść codziennie. Jeżeli go nie jedzą, to często czują się jakoś głodni. I jeżeli zdarzy się, że dziś nie jedzą mięsa, to czekają na następny dzień, by móc się go najeść. Z takiego punktu widzenia, zrezygnować z jedzenia mięsa, a tym samym zdecydować się na zmianę losów Ziemi, to zdecydować się  nędzną jakość życia bez pieczeni, kaczek, dzików na rożnie i kiełbas.

I całkiem możliwe, że również bez wszystkich tych przypadków nadciśnienia, problemów z sercem i nowotworów! Jeśli ktoś jest otwarty na nowe możliwości i autentyczne zmiany, jeśli gotów jest zdobywać wiedzę i kształcić się na temat wegetarianizmu, to przygotowuje się nie tylko do istotnej zmiany nawyków żywieniowych, lecz również do przeżywania życia w sposób bardziej świadomy i współczujący.

 I wtedy przestaje się zabijać lub uczestniczyć w zabijaniu?

Zabijanie to ogromny i złożony temat. Można spojrzeć na to z tak wielu punktów widzenia. Oczywiście wegetarianie na każdym kroku spotykają się z uwagami: „A co, wy może nie zabijacie? Przecież jecie marchewki, prawda? Czy to nie jest zabijanie?”. Z tego punktu widzenia zabijanie trwa nadal. I do pewnego stopnia zawsze stanowi część naszego życia. Najistotniejsze jest jednak to, na ile wchodzi tu w grę przemoc czy użycie siły. Jak mawiał Philip Kapleau, ubój krowy czy upolowanie jelenia wiąże się ze znacznie większą przemocą niż wyrwanie z ziemi marchewki!  Zastąpmy krzyk zarzynanych zwierząt, ciszą dojrzewających zbóż, owoców i warzyw. Nasz świat byłby wtedy zupełnie inny, prawda?

To bardzo wzruszająca wizja.

I ludzie byliby zupełnie inni. Gdybyśmy kierowali się współczuciem i troską o wszystkie istoty, to kto wie, jaką moglibyśmy stworzyć cywilizację?

Kto wie? Rozlało się we mnie marzenie o dojrzewających łanach zbóż i sadach. A na zewnątrz jest taka zima!

Irlandzki dramaturg Bernard Shaw kiedyś powiedział: „Zwierzęta to moi przyjaciele, a ja nie jadam przyjaciół”. Jeżeli otworzymy się na działanie w tym duchu, zwierzęta mogą być dla nas wielkimi nauczycielami. Nie tylko zwierzęta domowe, takie jak psy i koty, ale też te dzikie. Spójrzmy na to, jak się poruszają, na ich lśniące oczy – jakaż w tym  tajemnica i ileż życia! W najgłębszym sensie to nasze własne życie. Wierzę, że w każdym człowieku tkwi czułe, otwarte serce, które tęskni za jakąś wspólnotą, za głęboką więzią ze wszystkimi formami życia. Jeśli jakoś się na to nie otworzymy, będziemy zadawać cierpienie innym i również samym sobie.

Miałem niezwykłą okazję zetknąć się z prawie oswojoną łanią. Tak delikatnie dotykała wnętrza mojej dłoni, czułem jej ciepły oddech na policzku, potem w uchu! Wąchała mnie! Patrzyłem w jej wielkie, łagodne, brązowe oczy. Ach! Jakże była ciepła i miękka! Jeżeli przeżyje się coś takiego - zabijanie przestaje być możliwe. 

Jeżeli dotykamy głęboko innej istoty i pozwalamy, aby ona nas dotknęła, to jak można wyrządzać krzywdę? To tak, jakbyśmy spoglądali na jakiś inny żywot, w którym zastrzeliliśmy sami siebie, a teraz powróciliśmy do życia! I teraz będziemy przemawiać w imieniu tych istot, kierując się współczującym sercem, które zawsze w nas było, nawet gdy byliśmy od niego odcięci.

Przychodzi mi na myśl pieśń „Amazing Grace” – czy znacie ją w Polsce? Jest to być może najsłynniejsza pieśń w języku angielskim. Napisał ją pewnej nocy właściciel statku przewożącego niewolników, gdy nagle zdał sobie w pełni sprawę, jak straszne jest to, co robi. Doznał całkowitej przemiany i popłynęła przez niego ta pieśń, w tym również następujące słowa: „Kiedyś byłem zagubiony, lecz teraz się odnalazłem, byłem ślepy, lecz teraz widzę”. Bolesne jest przebudzenie i odczucie cierpienia, jakie powodowaliśmy. Musimy przejść przez coś w rodzaju umierania. Jakież to jednak cudowne odrodzić się, i móc żyć zupełnie inaczej, widzieć otaczające nas piękno i doświadczać pełnego czułości związku ze wszystkimi istotami.

Czyż nie tego właśnie potrzebuje teraz ze strony każdego z nas nasz świat, i to bardziej niż kiedykolwiek – takiego właśnie przebudzenia? Twoja własna zmiana nastawienia wyraźnie pokazuje, że prawdziwa przemiana jest możliwa, zarówno dla jednostek, jak i dla całej planety. I nie chodzi tu o przemianę w coś lub kogoś innego – coś dziwnego, egzotycznego czy szczególnego. Polega to po prostu na powrocie do siebie, do domu, na tym, aby wreszcie naprawdę być sobą. 

Więcej artykułów z Sensei na stronie Artykuły


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz